Od początku roku, wobec tej aury zimowej chyba, mam grzeszną chęć na słodycze. Raz po raz znajduję coś na blogach i wypróbowuję na sobie. Trochę pozwalam też zjeść mężowi i dziecku ;) o ile to nie jest dla nich przysmak zbyt egzotyczny. A takim okazały się glutowate ciągutki, na które przepis znalazłam w Misz Maszu, gdzie zwane są mordoklejkami, a które wyszły mi jednak trochę inaczej (no i bez czekolady zrobiłam).
Ciągnąca konsystencja kojarzy się jak najgorzej, ale nie zalepia buzi zbyt dokładnie, toteż po pierwszej natychmiast pakuję do buzi kilka następnych grudek słodkiego zła. Wczoraj odkryłam, że są pyszne z masłem fistaszkowym; smakują jak firmowy batonik.
Przepis jest w zasadzie ten sam, jak u Marghe, lecz w moich jest łyżka syropu klonowego zamiast złotego syropu (nie chciałam napoczynać całej puszki) i cukier trzcinowy zwany "złotym" właśnie, a nie ten całkiem brązowy. Za to odrobinę mi się przypaliły i mają mocno karmelowy smak.
Summer Fun Cthulhu poleca!
Mnie tam się podobają :)
OdpowiedzUsuńDzięki za dobre słowo!
OdpowiedzUsuńZaczynam kombinować jak by je tu z tym masłem orzechowym i z nutellą skojarzyć - wyjdzie snikers :D
Według mnie wygląd mają całkiem w porządku :)Pomysł na dodanie masła orzechowego wydaje mi się bardzo ciekawy :)
OdpowiedzUsuńJa robiłam cos podbnego chyba z dwa miesiace temu i byly przepyszne.. tyleze reszta rodzinki tak powoli je jadla ... raz jak usiadlam z blaszka mordoklejek przed telewiorem to wszystkie zjadlam heheh ;) Od tamtej pory trzymam sie od nich z daleka, bo wiem ze zjem wsyzstkie jak tylko zrobie ;)
OdpowiedzUsuń