czwartek, 31 grudnia 2009

Talerz przekąsek sylwestrowych


Cześć! Witam na szałowym Sylwestrze w naszym domu! :D
Nie chce nam się nigdzie chodzić i wracać po śniegu, a najlepsze jedzenie "zakąskowe" i tak robię JA! Oto talerz smakołyków, które przygotowałam na dzisiejszy wieczór. Niektóre z nich zadowolą mięsożerców, inne są jadalne nawet dla ortodoksyjnych wegan. Połowa z nich została uprowadzona przez naszego syna na zabawę z kolegami ;)

W kolejności zgodnej z ruchem wskazówek zegara od godziny pierwszej:
- pierożki z ciasta francuskiego nadziane gotowanym w mundurku ziemniakiem ugniecionym z twarogiem i zielonym tajskim curry (ze słoiczka); wierzch posmarowany jajem i posypany suszoną miętą,
- to samo ciasto otula kawałeczek kiełbaski krabowej (surimi) i owocu awokado, a posypane jest w środku i na zewnątrz liofilizowanym czosnkiem,
- klasyczne wydrążone kapelusze pieczarek napełnione farszem z posiekanego jajka na twardo ze smażoną cebulą, przyprawione solą i pieprzem,
- "niby sajgonki": garmażeryjny tatar (mało słony i nie zepsuty przyprawami - od bardzo dobrego lokalnego producenta) ugnieciony z gotowaną brukselką, owinięty w namoczony papier ryżowy,
- to samo mięso z surową cebulą we francuskim cieście w formie rumianych kwadratowych lub trójkątnych pasztecików, posmarowane jajkiem i posypane makiem,
- na koniec rożki z cieniutkiego ciasta kupionego we Francji (nazywa się crustipade, w opakowaniu jest w formie krążków, które ja poprzecinałam na połówki; przypuszczam, że można je zastąpić cienkim ciastem pierogowym lub fillo); najfajniejsza jest zawartość rożków: czysto wegańska mieszanka gotowanego ziemniaka z prażonymi w kokosowym tłuszczu przyprawami (kolendra, kumin, imbir, chili, cynamon i asafetida) oraz tartym kokosem (mogą być dobre, świeże wiórki od biedy), który się dodaje do tego gorącego tłuszczu, potem na to ziemniak lekko zgnieciony albo posiekany i jeśli mało wilgotne, to odrobinę mleka kokosowego.
Wszystko to zapieczone w piekarniku nastawionym na 200 stopni i najlepiej podane na gorąco. Ponieważ musiałam te smakołyki przygotować wcześniej (żeby mogły zostać porwane na młodzieżowego Sylwestra), to pozostałe odgrzeję w podmuchu termoobiegu mojego rewelacyjnego piekarnika i podam z gorącym czerwonym barszczem.
Ten pomysł świetnie nadaje się do akcji Kuchnia świąteczna i noworoczna, więc dodaję.

Poza tym jemy właśnie ebi nigiri... mmm.... ulepienie ich poszło mi lepiej niż zgrabne zjedzenie bez gubienia ziarnek ryżu w sosie sojowym oraz jagnuggests'y, o których opowiem jutro i pijemy strasznie wykwintne alkohole... Niech mi kto powie, w czym whiskey jest lepsza od swojskiego bimbru?

Z innej beczki (nomen omen!) - wino śliwkowe, zlane dzisiaj, okazało się cienkuszem mętnym i kwaśnym ;/ Ale za to mamy dwójniaczek i półtoraczek zacny :D

No i pączki... kopalnia cholersterolu :D Smażone przez babcię Ludkę kochaną, ale róża zbierana i smażona przeze mnie, jak zwykle.

Do siego roku!

poniedziałek, 28 grudnia 2009

Barszcz - prawdziwy barszcz postny


Już od Wigilii próbuję zrobić ładne zdjęcie barszczu, ale chyba mój barszcz potwierdza powiedzenie popularne w mojej rodzinie: "to nie ma wyglądać, to się będzie jadło!"
Jeśli jednak koniecznie chcecie zobaczyć fotogeniczny barszcz, to możecie sobie w sklepie obejrzeć opakowania fabrycznych produktów o tej nazwie - są śliczne. Tak śliczne, że uwodzą i doprowadzają do przykrych dla mnie nieporozumień. Kiedy bowiem dowiaduję się, że będę spożywała barszcz, a zwłaszcza moją ulubioną odmianę tej potrawy - barszcz postny, to już się cieszę. Pod tą nazwą rozumiem bowiem wywar z buraków ćwikłowych doprawiony kwasem z takich samych buraków. Przyprawiony jedyną konieczną przyprawą, czyli czosnkiem i jedyną dopuszczalną czyli pieprzem, nie zanadto lecz w miarę posolony. Nie pytajcie o proporcje! Jest to jedna z tych potraw, które robi się z pamięci, kosztując szuka się smaku pamiętanego z dzieciństwa. A nie wolno przy tym zapomnieć, że się barszcz "przeżera" i smaku nabiera z godziny na godzinę; warto więc przygotować go wcześniej niż będzie się piło z grzybowym pasztecikiem lub jadło z uszkami. W jednej rzeczy nie można się pomylić: barszcz ma mieć kolor półszlachetnego kamienia granatu, lub kryształków nadmanganianu potasu, gęstą konsystencję i słodkawo szczypiący zapach. Nie jest barszcz różową wodą z tłustymi okami! O nie!

Doprawdy nie namawiam nikogo, żeby sobie dłonie niszczył obierając surowe buraki na wywar! Nawołuję jednak: postny barszcz nie może zawierać tłuszczu! Nie tylko zwierzęcego! "Tłuszcz roślinny utwardzony" będący składnikiem kostek rosołowych i zup w proszku też nie wchodzi w grę! Dlatego warto przeszukać sklepowe półki i wybrać płynny koncentrat buraczany o jak najmniejszej zawartości soli i przypraw. Nie chciałabym tu reklamować jakiejkolwiek firmy, ale mam swój wybrany i innych nie kupuję. Do tego potrzebujemy kwasu, a to już rzecz trudniejsza... Moja mama brała go po prostu od mojej babci ;) Przez wiele lat też tak czyniłam, ale znalazłam źródło pysznego, niedrogiego kwasu w sklepie ze zdrową żywnością; od tego czasu poluję na dostawę i biorę całą zgrzewkę. Teraz ja dostarczam go babci :) Ten mój jest w szklanych słoikach, a że kwasu nie można zagotować, więc oczywiście nie są one zawekowane i czasem zalewają mi torbę rubinową posoką.
Jeśli chcemy przygotować barszcz szczególnie starannie, to dodatek wywaru z marchewki, pietruszki selera i odrobiny pasternaku będzie dobrym pomysłem, a czosnek powinien być posiekany i zagotowany z wodą w osobnym naczyniu, a wywar przecedzony do barszczu. Pamiętajcie, że nie wolno zagotować już zakwaszonego barszczu! Tylko podgrzewać!

Zapewniam solennie, że nie ma lepszego napitku na przejedzenie i na przepicie, a ponieważ nie ma w nim tłuszczu, to smakuje równie dobrze na zimno jak i na gorąco!

czwartek, 24 grudnia 2009

Życzenia świąteczne i pakowanie prezentów



Zdrowia w nowym roku, świątecznej atmosfery przy wigilijnym stole, dobrego i zdrowego jedzonka, miłych spotkań z tymi, których lubimy i kochamy, przebaczenia i akceptacji dla tych, którzy nam się narazili ;)






Przy okazji pochwalę się, że prezenty zaczęłam dostawać już od wczoraj. Dziękuję, moje Aniołki! :)













A oto obrazkowa instrukcja pakowania prezentów - może komuś się przyda:
1. przycinamy kawałek papieru o powierzchni nieco większej niż prezent (jeśli prezent nie ma kształtu prostopadłościanu, to należy znaleźć pudełko i go tam wcisnąć)
2. na brzegu stołu przygotowujemy sobie nacięte kawałki taśmy klejącej
3. brzeg papieru przyklejamy skraweczkiem taśmy do pudełka
4. zawijamy
5. zawijamy i przyklejamy brzeg papieru taśmą

6. zaginamy naprzeciwległe boki sterczącego papieru do środka (prawy i lewy)
7. zagięty papier powinien przylegać do pudełka, a skośne brzegi zagięte pod kątem 45 stopni
8. potem zaginamy górę i dół
9. przyklejamy papier taśmą klejącą
10. drugą stronę zagina się łatwiej, bo można już postawić prezent na zaklejonej pierwszej
Teraz trzeba prezent podpisać imieniem osoby dla której jest przeznaczony.
Gotowe!
Można jeszcze obwiązać prezent wstążką i przykleić jakieś ozdobne naklejki.
Nawet skromny drobiazg w starannym opakowaniu będzie dobrze o nas świadczył i cieszył oko pod choinką!

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Kutia wigilijna

kutia
Oto jedno z tradycyjnych paskudztw wigilijnych, bez których nie można się obejść, a których nikt nie chce jeść.
składniki:
1 szklanka pszenicy (lepiej mniej)
odrobina soli do gotowania pszenicy
1 szklanka mielonego maku
miód do smaku, raczej dużo, ok. 1 szklanki
mnóstwo bakalii (ja daję furę suszonych owoców i różne rodzaje orzechów oraz obrane migdały)
wykonanie:
Pszenicę namoczyć na 3 godziny co najmniej i ugotować (po godzinie powinna być miękka). Jeśli zdobędziemy pszenicę parboiled, taką do ugotowania w 10 min. to już jesteśmy wygrane, bo ona zawsze się udaje.
Mak najlepiej kupić już mielony, taki fabrycznie pozbawiony opiatów. Jeśli nie, to wystarczy sparzyć wrzątkiem, odcedzić "mleczko" i trzy razy przemleć.
Suszone figi, śliwki, morele, brzoskwinie, gruszki i daktyle pokroić drobno.
Rodzynki (koryntki i sułtanki), żurawinę, suszone wiśnie krótko sparzyć wrzątkiem.
Migdały sparzyć dość porządnie, obrać ze skórek i podsuszyć na patelni. Część migdałów posiekać nieobrane.
Orzechy włoskie i laskowe dość grubo posiekać. My dodajemy też orzechy z leszczyny tureckiej, bo to u nas rośnie.
Na koniec to wszystko wymieszać z miodem i zostawić, żeby się "przeżarło".

Gorszą tradycyjną paciają jest już tylko moczka (brr!...) Ale trzeba przyznać, że kutia ma większe walory jako regulator hm... czynności jelit, co w trakcie świątecznego obżarstwa może być nie bez znaczenia ;) Zatem oczywiście, że dodaję ten przepis do akcji "Zdrowo, dietetycznie"!

niedziela, 20 grudnia 2009

Tradycja i zdrowie we wspomnieniu z wakacji

espadon
...czyli STEK Z ESPADONA
Widzę, że moja rybka spodobała się. Tak bardzo mnie to cieszy, że zaraz zaprezentuję drugą, ale zjedzoną prawie pół roku temu ;)
Jak u nas trudno o świeże ryby, wiadomo! Będąc z mężem i siostrą w "ciepłym kraju" uparłam się spróbować ryby z tamtejszego targu. Długo chodzimy, wybieramy, aż w końcu w kuchni lądują trzy wspaniałe "steki" z czegoś, co chyba po polsku nazywa się ryba-miecz, a po ichniemu - espadon. Jeśli kiedykolwiek natkniecie się w sklepie na ten boski pokarm, kupcie go natychmiast!
Myślę, jak tu nie spaprać tego wielkiego kęsa białka i w końcu podejmuję męską decyzję: nie psuć żadną panierką, marynatą, przyprawami, przekonać się najpierw, jak to smakuje samo z siebie! A jesli okaże się mdłe? I na to jest sposób: kręcę masełko czosnkowe, ziołowy sosik na bazie creme fraiche (O radosny kraju, masłem i prawdziwą śmietaną płynący!), przygotowuję świeże cytryny, sos sojowy i sól, żeby w razie czego, już na talerzu "upgradować" potrawę.
A espadon? Na czystą patelnię (z nieprzywierającą powłoką) i po kilka minut ostrego smażenia z każdej strony; pod koniec nieco masła, żeby się lekko rybka zrumieniła. Steki były tak wielkie, że każdy smażyłam osobno :D
Podane ze smażonymi ziemniakami straciły nieco walory zdrowotne, ale smak był niezapomniany. Vive la France!

sobota, 19 grudnia 2009

Pieczona ryba - świąteczna i dietetyczna jednocześnie!

Jak widzę te wiecznie w panierce smażone ryby, to już mi mdło z nudów. Nie powiem, dobre są, ale po co cały czas to samo jeść? Tym bardziej, że to nie jest najzdrowszy sposób przyrządzania...
Moja rybka zadowoli nawet entuzjastów diety Montignaca i diet bezwęglowodanowych. Nadaje się także dla stosujących diety niskotłuszczowe!
Do potrawy, którą sobie wykombinowałam potrzebna jest świeża ryba, jakakolwiek, byle nie mrożona, bo będzie wodnista i nie upiecze się jak trzeba. My kupiliśmy tołpygę; dwa wielkie płaty, ważące razem ponad kilogram.
Sposób przyrządzenia:
Rozkładamy na blaszce, w naczyniu do zapiekania albo w jednorazowej płaskiej formie. Po skropieniu sokiem z cytryny, natarciu zmiażdżonym czosnkiem, posypaniu lekko wegetą (czy czymś takim, albo solą samą), suszonym tymiankiem (koniecznie!) i sproszkowanym imbirem wkładamy ją do piekarnika nastawionego na 180-200 stopni i pieczemy 40 minut (dla wszelkiej pewności dziabnąć w środek widelcem, czy nie surowa zanim wyjmiemy z piekarnika). Wiele tu zależy od gatunku ryby i wielkości fileta; trudno coś poradzić, jak się nie wie, jaka ryba będzie pieczona, ale tego się nie da zepsuć. No, chyba, że się spali :) Ale temu łatwo zapobiec; wystarczy pamiętać, że coś jest w piekarniku i zaglądać tam :)

Podałam tę rybę z prostym kari:
2 ziemniaki (nie wskazane dla diet niskowęglowodanowych)
1/2 torebki mrożonej brukselki
1/2 kalafiora (świeżego) podzielonego na różyczki
30-40 dkg dyni pokrojonej w grubą kostkę
1 torebka (20 g) przyprawy curry
1 łyżeczka garam masali (niekoniecznie)
1łyżeczka soli
1/2 szklanki wody
trochę tłuszczu (olej może być)
wykonanie:
Jak zawsze - grzejemy tłuszcz, dajemy przyprawy curry, a następnie, mieszając, warzywa od najtwardszych (czyli świeżych, korzeniowych - jak ziemniaki), przez liściaste (brukselka) do najdelikatniejszych czyli warzyw będących - botanicznie rzecz biorąc - owocami (w tym wypadku chodzi o dynię).

Jak się wszystko obtoczy w przyprawionym tłuszczu, to solimy, podlewamy wodą, przykrywamy szczelną pokrywką i dusimy jakiś kwadransik lub dłużej, jeśli wolimy mięciutkie i lekko ciapciate kari. Pod koniec można doprawić garam masalą - indyjską mieszanką przyprawową. Myślę, że jest to niezła alternatywa dla wigilijnego karpia, dlatego zgłaszam tę potrawę do akcji Kuchnia świąteczna i noworoczna ;)

czwartek, 17 grudnia 2009

Kuchnia japońska dla Polaków - odcinek 3


OKONOMIYAKI - wersja domowa, ilość duuuża!

Inne opcje nazwy to: OKO NA MAJAKI lub W OKO MI MAZAKI, a nie jest to, Moi Drodzy nic innego niż rodzaj omletu albo tortilli hiszpańskiej (nie meksykańskiej, bo ta jest prawie bez jajeczna).

6 jajek
1,5 szklanki mąki pszennej
0,5 szklanki mąki ziemniaczanej
szklanka wody
3 łyżeczki rosołku w proszku
kilka łyżek sosu sojowego
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka cukru
Powyższe składniki miksujemy.

Kolejne składniki dodajemy do ciasta:
pół małej pekinki lub dużej rzymskiej sałaty posiekanej dość drobno
posiekana jedna mała cebula (lub wszystkie białe końcówki zielonej cebulki, którą potem posypiemy placek)
kilka grubych plastrów szynki pokrojone w kostkę (można zastąpić chudą kiełbasą)
garść krewetek z mrożonki (polane ciepłą wodą szybko się rozmrożą)
nieco ponad pół puszki tuńczyka w zalewie
kilka łyżek fasoli z puszki (ja dałam białą, ale czerwona ładniejsza)
oraz wszystko, co wpadnie w rękę i co nam pasuje, bo na tym polega idea "co kto lubi smażone z jajkiem", bo tak jest najczęściej tłumaczona nazwa tego placka.

Teraz nagrzewamy patelnię i dajemy troszeczkę oleju (na teflon symboliczną ilość dla zrumienienia się ciasta, na żeliwną - sporo, aby nie przywarło) i wykładamy część zmieszanych z ciastem składników rozpłaszczając na grubość ok. 1,5 do 2 cm. Smażymy do zrumienienia, a następnie, szeroką łopatką odwracamy nasze okonomiyaki i rumienimy drugą stronę, ale to wszystko niezbyt szybko, na nie za mocnym i nie za słabym ogniu, bo będzie niedopieczone w środku. Gdyby takie się okazało, to proponuję wrzucić na patelnię jeszcze raz i dosmażyć, a następnym razem wykorzystać to doświadczenie i smażyć wolniej a dokładniej lub na większym ogniu.
Ja podaję okonomiyaki polane keczupem i majonezem, albo sosem ostrygowym, który zastępuje mi oryginalny i niedostępny u nas dodatek suszonych płatków tuńczyka i posypuję zieloną cebulką.
Smaczne jest także okonomiyaki z tartym na grubej tarce żółtym serem, z kukurydzą z puszki, mięsem z piersi kurczaka itd. itp.

środa, 16 grudnia 2009

Zwyczajne jedzenie

Mam dziś kaprys zaprezentować pyszny obiadek do ugotowania w 45 min, który udało mi się zrobić wczoraj:
GULASZ Z INDYKA Z KASZĄ JĘCZMIENNĄ I SAŁATĄ RZYMSKĄ

składniki:
ok. 80 dkg "gulaszowego" z indyka (mięso z nóg bez kości)
olej do smażenia
1 cebula, 2 ząbki czosnku, łyżka gotowej pasty curry lub innej mieszanki przypraw (może być np. jakaś "przyprawa do gulaszu" z torebki)
2-3 łyżki gęstej kwaśnej śmietany
sól
szklanka niezbyt drobnej kaszy jęczmiennej
łyżka masła
mała główka lub 1/2 dużej sałaty rzymskiej lub jakiejkolwiek
łyżka oliwy, garść posiekanych orzeszków ziemnych, łyżeczka sosu ostrygowego (niekoniecznie)

wykonanie:
Oddzielamy mięso od błon ostrym nożem nie przejmując się jeśli część cienkiej błonki zostanie. Uwaga na palce! Dzielimy na dość duże kawałki (coś między wielkim orzechem włoskim a małą mandarynką) i wrzucamy do rondla albo na głębszą patelnię z odrobiną oleju.
W trakcie jak się rumieni (czasem poobracać na różne strony) obieramy i kroimy byle jak cebulę i czosnek, dodajemy do rondla (ale jeden ząbek czosnku zostawiamy na razie). Przyprawy również dodajemy i trochę solimy. Pomieszać wszystko proszę.
Teraz można przykryć mięso i dusić we własnym soku, a jakby tego soku było mało, to kilka łyżek wody wlać.
Kaszę wypłukać na sitku, włożyć do małego garnka z masłem, łyżeczką soli i nieco ponad 1 szklanką gorącej wody. Przykrytą szczelną pokrywką (najlepiej taką z dziurką) zagotowujemy, zmniejszamy ogień i gotujemy aż strumień pary spod pokrywki się zmniejszy (co potrwa najwyżej 20 minut). Potem trzeba garnek z ognia zdjąć i odstawić w ciepłe miejsce, niech kasza "dojdzie". Może to być piekarnik nagrzany do 50 stopni; ja po prostu owijam garnek ręcznikiem kuchennym.
W czasie kiedy mięsko (kontrolowane i mieszane co jakiś czas) się dusi, przygotowujemy jeszcze sałatę: do natartej naciętym ząbkiem czosnku miski (resztkę tego ząbka można dorzucić do rondla z gulaszem) wkładamy sałatę pokrojoną na paseczki w poprzek główki. Do tego zrumienione na suchej patelence orzeszki, szczypta soli lub łyżka sosu ostrygowego i łyżka dobrego oleju bądź oliwy - to wszystko!
Jeśli mocno naciśnięty drewnianą łopatką kawałek indyczego mięsa da się podzielić, to można już to jeść. Podprawiamy sosik śmietaną i jeszcze chwilę grzejemy.
Dajemy na talerze kaszę (lekko przemieszaną aby była pulchna), polewamy sosem, obok układamy kawałki mięsa i sałatę.
gulasz z indyka

Ilość, którą podałam wystarcza dla 3 osób, które nie jadły wcześniej zupy. Zmniejszać jej nie ma sensu, bo to już będzie tylko brudzenie garnków, a nie gotowanie. Wszak taki obiad można dojeść dnia następnego. Natomiast zwiększenie ilości, dla liczniejszej rodziny, nie powinno nastręczać żadnej trudności; wszystko robi się tak samo.
Technicznie rzecz biorąc nie jest to gulasz lecz potrawka, ze względu na zawartość śmietany, ale potrawka to jakieś dziwne słowo :)
To jedzenie jest lekkostrawne i sycące zarazem. Popite owocową herbatką lub kompotem stanowi pełnowartościowy posiłek zawierający elementy wszystkich grup żywności. Dajcie to swoim dzieciom zamiast tych reklamowanych słodkich jogurcików i serków!
Jeszcze jedna uwaga: jasne, że to mięso można dłużej dusić, żeby było jeszcze delikatniejsze, ale bez przesady, bo straci cały smak. No i spędzimy więcej niż 45 min. w kuchni.

czwartek, 10 grudnia 2009

Leniwe pierogi - jarskie białko

Przyjęło się ostatnio nadużywać słowa wegetarianizm. Zaczęto tak, nie widzieć czemu, chyba dla mody, nazywać wszystkie potrawy nie zawierające mięsa ssaków i ptaków. Tymczasem przechrzczone na tę modłę potrawy nieraz zawierają jajka, których ideologiczny wegetarianin nie tknie ze zrozumiałych względów*

Oto potrawa jarska czyli bezmięsna - LENIWE PIEROGI
- 50 dkg półtłustego twarogu zwanego też białym serem
- ok. pół szklanki mąki krupczatki (lub mieszaniny grysiku i mąki gładkiej)
- 2 jajka
- odrobina soli
- 2 łyżki smażonej cebuli (niekoniecznie)
- Na omastę: kilka łyżek masła, 2 łyżki bułki tartej (podgrzać w rondelku do zapienienia się).
Rozgniatamy ser w dużej misce (moja babcia mieli go w maszynce do mięsa, ale ja zagniatam dłonią aż pozbędę się większych grudek). Dodajemy resztę składników (bez masła i bułki tartej) i wyrabiamy ciasto, początkowo łyżką, później znowu ręką, dosypując mąki, jeśli ser był wilgotny lub jajka duże i masa nam się zbyt klei. Powinna być taka, jak na zdjęciu poniżej.

Tradycyjny kształt tych pierożków składających się z samego nadzienia (dlatego "leniwe", choć to nie one, tylko kucharka jest leniwa) to lekko spłaszczona kulka z dziurką. Uzyskuje się to nabierając czymkolwiek trochę masy wielkości dużego orzecha włoskiego, dotykając nią mąki nasypanej do miseczki pod ręką i tocząc omączonymi rękami. Dziurkę robi się wpychając w klucha omączony mały palec.
Wrzucamy porcjami na osolony wrzątek. Gotujemy bardzo krótko,
tylko do wypłynięcia spod wody!

Są świetne na cieplutką kolację lub na drugie danie po solidniejszej zupie. Dobrym pomysłem mojej rodzinki jest podawanie ich z gotowaną jarzynką z rodzaju tych, które również polewa się zrumienioną na maśle bułeczką tartą, np. z fasolką szparagową lub z kalafiorem.
Słyszałam też, że niektórzy jedzą to na słodko, polane tylko stopionym masłem i lekko posypane cukrem. Oczywiście wówczas wersja ze smażoną cebulką odpada.

*z jajka wykluwa się kurczę, żywe czujące stworzenie; chcąc być konsekwentnym wegetarianinem nie wolno udawać, że się tego nie wie. Albo dajmy sobie spokój z modnymi określeniami na "nie lubienie mięsa". Człowieka po prostu nie jedzącego mięsa, obojętnie z jakich względów, powinno się nazywać jaroszem.

wtorek, 8 grudnia 2009

Świński zadek


Po tych słodkościach i powodzi warzyw czas wreszcie na coś konkretnego, a cóż może być bardziej konkretne niż kawał wieprzowiny? Bierzemy ten oto dorodny mięsień pośladkowy sympatycznego zwierzątka, które towarzyszy Polakowi od zarania dziejów... Aha, nie bierzemy go tak po prostu, z supa maka, tylko z małego sklepu, gdzie towar pochodzi wprost od producenta - rzeźnika i masarza. Prosimy tam grzecznie o sprowadzenie dla nas kawałka szynki bądź karczku wieprzowego w stanie surowym, zapeklowanym ale nie uwędzonym. Sklepikarz nie będzie miał tego pod ręką, jednak za kilka dni może nam sprowadzić, bowiem dla masarzy jest to tylko półprodukt do robienia wędlin - szynek lub baleronów.
Moja pieczeń jest z szynki. Przyrządzenie jej to najprostsza rzecz pod słońcem i w ogóle nie wymaga żadnej pracy ani umiejętności. Płuczemy tylko dokładnie mięso z zalewy, w której było moczone (można nawet na godzinę namoczyć, żeby usunąć część soli), kładziemy na blaszkę, wlewamy kilka łyżek wody i wsuwamy do piekarnika nagrzanego na 200 - 220 stopni. Na jak długo? To jedyne, mogące Was nurtować pytanie. Śpieszę wyjaśnić: ogólna zasada jest taka, że pieczeń piecze się 1 godzinę na każdy kilogram mięsa. Mój półtorakilogramowy zadek - tj. nie mój ;) tylko zadek świński - przebywał w piekarniku 1,5 godziny. Gdyby przez ten czas powierzchnia mięsa rumieniła się za bardzo, to można zmniejszyć temperaturę do 190 stopni albo przykryć górę pieczeni kawałkiem folii aluminiowej.
Pieczeń tej wielkości dla trzyosobowej rodziny starcza na 3 obiady, bądź 2 sute obiady i jeszcze kilkanaście kanapek. No, chyba że odwiedzą nas wyjątkowo żarłoczni goście! ;)
Na moich zdjęciach świński zad prezentuje się w całej swej nagiej okazałości, ale należałoby go podawać z różnymi sosami dla skontrastowania słonego smaku szynki. Najprostsze to chrzan i musztarda, dobrze wchodzi też z harissą, pasują wszystkie sosy o smaku słodkim, kwaśnym i ostrym. Można zrobić angielski sos miętowy, tradycyjny polski chrzanowy, francuski musztardowy, śląskie moczki z suszonych owoców, albo indyjskie czatneje nadają się również. Najprościej będzie obłożyć pieczeń sporą ilością kwaśnych marynat (na zdj. marynowana dynia z papryką własnej roboty i ogórek z supamaka).
Resztki tej pieczeni na zimno, krojone na cienkie plastry, są wspaniałym obłożeniem do kanapek; na to tylko odrobina chrzanu lub kiszony ogórek i... wegetarianin idzie do piekła :D

Przepis bierze udział w akcji:

niedziela, 6 grudnia 2009

Racuchy dla emu (dyniowe)

Zaprosiłam kiedyś kolegę, który często pomaga mi w różnych sprawach związanych z komputerem, na degustację moich racuszków. Ponieważ raczył się nimi z widocznym apetytem (Ach, jakaż radość dla kucharki, widzieć jak jej wyrób znika z talerzy bez zbędnego marudzenia!), pomyślałam, że wielu zapracowanych młodych ludzi obecnie nie ma okazji jadać takich prostych, domowych specjałów, a mogliby je sobie sami przyrządzić. To takie proste!

Quest: RACUCHY
items:
drożdże, mąka, woda lub mleko, jajka (niekoniecznie), olej, sól, cukier, jabłka lub dynia (niekoniecznie), do wykończenia dżem, gęsty syrop, miód lub cukier puder
weapons:
patelnia, drewniana łopatka, głębokie naczynie, tarka do warzyw (niekoniecznie), robot kuchenny (niekoniecznie), łyżka, talerz
tutorial:
# 1/2 kostki drożdży rozetrzeć z łyżką cukru w naczyniu do miksowania (może też być garnek lub głęboka miska)
# dać do tego:
2 szklanki mąki (jakiejkolwiek)
2 szklanki mleka lub wody
niewielką ilość oleju (od kilku łyżek do pół szklanki)
2 lub tylko jedno jajko (jak nie ma, to wcale)
1 szklankę (lub coś koło tego) utartej dyni lub jabłka (niekoniecznie)
odrobinkę soli (jak zapomnisz, nic się nie stanie)


# to wszystko zmiksować lub po prostu dobrze wymieszać łyżką
# tu może wystąpić pierwszy problem: ciasto powinno mieć dość gęstą, ale jeszcze płynną konsystencję (mam nadzieję, że powyższy screen dobrze to ilustruje), w razie potrzeby regulujemy gęstość dodając więcej mąki lub wody czy mleka
# odstawić w ciepłe miejsce, poczekać aż drożdże zaczną tworzyć bąbelki


# mocno nagrzać patelnię, jeśli jest teflonowa, to dać odrobinę oleju, a jeśli bez nieprzywierającej powłoki (np. żeliwna albo emaliowana), to tłuszczu trzeba dość dużo, tak aby pokrył jej powierzchnię (może to być smalec zamiast oleju)
# kiedy tłuszcz już gorący (nie dotykamy! ale można ostrożnie zbliżyć rękę NAD patelnię - powinniśmy wyraźnie czuć ciepło) należy uregulować płomień na "średni"
# kładziemy po łyżce ciasta w pewnej odległości jedna od drugiej (same powinny się rozpłaszczyć, ale nie rozlać)

# smażymy z obu stron po kilka minut przewracając drewnianą łopatką
# powinny być jasnobrązowe z wierzchu, a dopieczone w środku (co łatwo sprawdzić przekrawając jeden)
# podać należy z miodem, dżemem lub jakimś syropem owocowym, albo posypane cukrem pudrem
# świetnie wchodzą popijane mlekiem.

Quest completed!

sobota, 5 grudnia 2009

MOJE pierniczki


Powietrze zrobiło się jakieś chłodne, zapatrzyłam się na dzieci idące z lampionami na roraty... zachciało mi się spróbować tych witrażowych pierniczków, które zobaczyłam na blogach rok i dwa lata temu. Spróbowałam. I już po chwili klęłam nad tym półpłynnym ciastem, które trzeba było wg instrukcji "wałkować i wykrawać" :D
Ciasto dało się zreanimować dodając po prostu więcej mąki i następnego dnia pierniczki witrażowe powstały.

Ale przy kolejnym pieczeniu opracowałam własną recepturę:
PIERNICZKI (moje i tylko moje):
1/2 kostki margaryny
1/4 kg miodu (1/2 szklanki)
1 szklanka brązowego cukru trzcinowego; może być zwykły kryształ, nie dajcie się zwariować! :)
3 szklanki gładkiej mąki
3 szklanki krupczatki
mielonego imbiru, goździków, gałki muszkatołowej, cynamonu, kardamonu i ziela angielskiego po małej łyżeczce (może być mniej tego, za czym nie przepadacie lub nie ma pod ręką)
1 i 1/2 łyżeczki sody do pieczenia
1/2 łyżeczki soli
1 jajko

wykonanie:
1. rozpuścić w rondelku pierwsze trzy składniki, a w misce zmieszać pozostałe,
2. wlać letni miód z cukrem i tłuszczem do mąki z przyprawami, solą i sodą oraz jajkiem,
3. dokładnie wymieszać, przenieść na stolnicę lub czysty stół i wyrobić podsypując mąką, jeśli się klei,
4. zagnieść w kulkę i owinąć w folię lub włożyć do miski i przykryć, dać w chłodne miejsce,
5. następnego dnia wałkować na stolnicy (stole) w razie potrzeby podsypując mąką,
6. wykrawać szklanką lub foremkami kształty (pokrojone nożem w kwadraty będą równie dobre)
7. i układać w blachach na lekko natłuszczonej foli aluminiowej,
8. piec 10 minut w temperaturze 190 stopni.

Pierniczki witrażyki różnią się tylko tym, że robimy w nich jeszcze otwory małą foremką lub kieliszkiem i wkładamy landrynkę. Landrynki podłej jakości - twarde, z dużą ilością sztucznych barwinków, dają lepsze wizualnie efekty niż cukierni wykwintne, aromatyczne, kwaskowe o delikatnych kolorach :)
Pierniczkami tymi obdarowałam dzisiaj trzyletniego Filipa, a jutro otrzymają je Weronika i Rafał. Niech cukier i miód będą z nimi.
Ale wcześniej zrobiłam im sesję fotograficzną:

Przepis zgłaszam do akcji:

czwartek, 3 grudnia 2009

Kuchnia japońska dla Polaków - odcinek 2


Najwyższy czas odrobić zadanie domowe czyli wpisać przepis na Festiwal Jajka. Jednocześnie spełniam swoją "misję" propagowania kuchni narodów Azji; oczywiście przetransponowanej na nasze warunki czyli bez sprowadzania rzadkich produktów z drugiej półkuli.


Oto: TAMAGOYAKI czyli japoński omlet
składniki:
2 jajka
łyżeczka sosu sojowego
łyżeczka cukru
szczypta soli
kilka kropel oleju (najlepiej sezamowego)

wykonanie:
Dokładnie wymieszać jajka z solą, cukrem i sosem sojowym. Mocno nagrzać patelnię i lekko ją natłuścić (piórkiem lub ręcznikiem papierowym zwilżonym olejem) i wylać na nią cieniutką warstwę jajek. Kiedy się warstwa zetnie, zwinąć ją w rulonik i pozostawić na brzegu pateni; dolać kolejną porcję płynnego jajka, a kiedy i ta się zetnie, przetoczyć na nią powstały wcześniej rulonik i znowu zwinąć (tym razem na przeciwnym brzegu patelni). Jeśli jeszcze została masa jajeczna, to ponowić tę czynność, aż otrzymamy jajeczną "rolkę".
Taki omlecik można podać na ciepło lub na zimno, z różnymi sosami. Jest dobrym dodatkiem do sushi (do nigiri i do maki). Na zdjęciu powyżej przykład podania z ryżem i kari warzywnym.