środa, 3 marca 2010

Torcik bibliofilski


W starych książkach kucharskich taki deser nazywa się tort pyszyngier, choć moim zdaniem, tylko okrągły i krojony w kliny ma prawo do dumnej nazwy tortu :) Tymczasem jako dziecko jadłam wyłącznie prostokątne andruty (chyba okrągłych wafli wtedy nie było) z kremem maślano - jajecznym, iście* jak do tortu. Co oznacza słowo "pyszyngier", nie mam pojęcia. Może ktoś wie i mnie uświadomi?
Kupując wafle należy zwrócić uwagę na to, czy są kruche, trzeszczące, nie gumowate.
Moje batoniki przełożone są przepyszną masą zrobioną według przepisu na blok czekoladowy, tylko bez "farfocli" wypełniających. Po prostu, pierwsze sześć składników plus kieliszek whisky dodany do masy po jej ostudzeniu, a przed wsypaniem mleka w proszku. Równie dobry byłby rum albo brandy. Ilość podana w tym przepisie wystarcza na przełożenie 2 paczek kwadratowych wafli. Smaruje się je cienko, wyłącznie wypełniając fakturalną kratkę. Tajemnicą dobrego pyszyngiera jest dokładne przyciśnięcie torcików i zostawienie ich na całą noc pod ciężarem równomiernie dociskającym je na całej powierzchni. Jeśli nie mamy jakiejś specjalnej prasy do tego, to potrzebne będą duże i ciężkie książki. Kto więc ma w domu albumy, wydawnictwa encyklopedyczne lub chociaż solidnie wydane podręczniki RPG, ten będzie miał dobry, nie rozdzielający się w czasie jedzenia, zwarty wafelek :D
Oczywiście andruty trzeba owinąć folią zanim się je pod książki włoży; dla ochrony, zarówno książek jak i jedzenia ;)
Spodobał mi się trzeszczący dźwięk, jaki wydają obciążone pyszyngiery. Następnego dnia kroimy je ostrym szerokim nożem na drewnianej desce. Technika krojenia też jest ważna: powinien być to jeden płynny ruch, żeby uniknąć naprężeń między rozciętą a nie rozciętą częścią wafla. Kratki pomagają uzyskać równe batoniki, prostokątne, kwadratowe lub trójkątne (większy kwadrat dzielimy po przekątnej).

*iście - śliczne słówko, którego nadużywają bohaterowie Sapkowskiego; podoba mi się i jest użyteczne.

5 komentarzy:

  1. U mojej babci też się robiło takie wafelki. U nas mówi się na nie piszinger.
    A sama nazwa pochodzi od nazwiska cukiernika imć Pischingera, poddanego cysorza Franza Josepha.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aha, dziękuję! To ciekawa informacja.
    Widocznie u nas to "i" uległo utwardzeniu na "y", albo po prostu tak przekręcili nazwisko szacownego rzemieślnika :)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Kto więc ma w domu albumy, wydawnictwa encyklopedyczne lub chociaż solidnie wydane podręczniki RPG..."

    Z podręczników RPG polecam 500 stronowe, niestety już nie wydawane podręczniki do Earthdawn Classic, potocznie nazywane są cegłami (zresztą samo wydawnictwo ma w nazwie cegłę - RedBrick Limited)

    Zdjęcie --> url=http://img242.imageshack.us/img242/1716/p1080797q.jpg

    Uwielbiałem podobne, domowe wafle jak byłem mały :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja pishingera nigdy nie robiłam.
    Raz widziałam fajny przepis u Makłowicza ale koniec końców się nie skusilam - zawsze robimy z mamą czekoladowe andruty. Ale w końcu muszę się przekonać

    OdpowiedzUsuń
  5. A jak się robi Twoje i Twojej Mamy andruty???

    OdpowiedzUsuń