poniedziałek, 1 lutego 2010

Wielka włoska porażka :)

Są rzeczy, za które zdecydowanie brać się nie powinnam. Należy do nich jajeczne ciasto makaronowe.
Kwestia Smaku podała świetny przepis na ravioli z dynią; zresztą już kilka lat wcześniej widziałam w programie Roberta Makłowicza tortellini z tym samym farszem i również na maśle z szałwią. Prażona dynia była, ser porządny włoski też (akurat grana padano, nie parmezan), mąka dobra, trochę czasu i apetyt wielki, więc zabrałam się do roboty.
A tu masz babo placek! Ciasto z podanych składników zrobiło się piekielnie twarde, prawie zbyt trudne do rozwałkowania, ale pomyślałam, że ja słabowita jestem, nie to, co porządna włoska mamma i jeszcze się nie zaczęłam martwić. W końcu udało mi się "rozkulać" dwa kawałeczki, szybko posmarować i nadzienie rozłożyć... tu zaczął się cyrk: pierożki same się rozklejały - co ja przyciskam wszystko od nowa paluchami, coraz mocniej, a potem nawet trzonkiem noża, to one puchną na powrót i znowu są dwa płaty ciasta osobno. W końcu wydało mi się, że jeden rządek się przylepił i odważyłam się wyciąć - już po chwili miałam kwadraciki zupełnie wolno leżące jeden na drugim i wyłażące z nich nadzienie (a nadziewałam naprawdę skąpo). Co zrobiłam źle? Chyba tylko to, że nie urodziłam się Włoszką ;D Bo nigdy nie mam takich problemów z ciastem nie zawierającym jajek (tylko łyżkę jakiegoś tłuszczu i ciepłą wodę) i robię wiele pierogów, ale wpierw wycinam ciasto, potem nadziewam; ten hurtowy sposób, w jaki robi się ravioli nigdy mi się nie udaje, bo boki są nie sklejone dopóki ich paluchami nie przypłaszczę.
Po co zatem o tej kompromitacji piszę?
Ano, temat jest taki, że chyba każda kucharka ma jakąś słabość: jednej nigdy biszkopt nie rośnie, choć jest mistrzynią pozostałych ciast, druga wiecznie pieczeń przypala, poza tym robiąc wszystko doskonale, a ja muszę się pogodzić, między innymi, z tym, że nigdy nie zrobię ravioli! :)
A na pocieszenie się dodam, że z każdej katastrofy jeszcze można wyjść obronną ręką: z tym pysznym farszem dyniowym lazania wyszła prawie doskonała! Prawie, bo coś mnie podkusiło i między podgotowane płaty kupnego makaronu dałam jeszcze to świeżo rozwałkowane "coś" makaronowe o konsystencji skóry, której nie zmieniło nawet po półgodzinnym zapiekaniu w wilgotnym sosie (oprócz nadzienia dyniowego dałam jeszcze beszamel). Upewniłam się w ten sposób, że nie o takie ciasto chodziło w tym przepisie - tamto miało być dobre po sześciu minutach gotowania.
Trudno, ravioli zjem sobie w restauracji. Nie muszę umieć ugotować wszystkiego ;)

3 komentarze:

  1. Witam serdecznie !!!Moim zdaniem dodalas za duzo maki ,ja robie 3 jajka na 0,75 kg maki ,pozniej jak to sie mowi, gniote ,ale mam tez maszynke reczna wprawdzie ,ale przekrecam to ciasto do odpowiedniej grubosci ,pozniej nakladam farsz i gotuje.Powiem tobie robie czasami ravioli ,ale chetniej jem nasze polskie pierogi ,moim zdaniem sa lepsze .Hela

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja myślę, że nie można sie poddawac :D Poszukaj innego przepisu, który moze lepiej się sprawdzi. Tak to jest, nie wiem z czego to wynika, ze zawsze kazdej osobie inaczej przepisy wychodza. Masz jeden przepis - jedna osoba jest zachwycona, a druga musi przerabiac by cos wyszlo <:
    W koncu to nie czarna magia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za dobre słowa!!!
    No, chyba za dużo mąki, ale przecież to były tylko 2 szklanki na te 3 jajka i jedno żółtko, więc może z samą mąką było coś "nie tak"? Lepiej robić ciasto na swoje "oko" i ręczne wyczucie niż z przepisów chyba. Ale co do białka z jajec, to już od lat wiem, że od niego ciasto jest twarde; nie będę dawać!
    Oczywiście, że nie raz zrobię jeszcze pierożki, ale chyba raczej tortellini, bo one na pewno się nie rozwalą :)
    Najbardziej frustrujące było to, że przecież tam jest film, na którym WIDAĆ, że wszystko jest w porządku i wychodzi przepięknie.
    No i trzeba przyznać - nadzienie było pycha!

    OdpowiedzUsuń