Będzie to kolejny odcinek z cyklu "nie dajmy się zwariować modzie (także kulinarnej)". Nie wiem, jak smakuje japońska rzodkiew - daikon. Ale obserwując na filmach jej kształt, kolor, strukturę i konsystencję przy krojeniu, dochodzę do wniosku, ze naprawdę niewiele się różni od sprzedawanych u nas powszechnie "sopli lodu". Pojęcia nie mam o japońskich piklach i marynatach. A jedyną wskazówką do wykonania prezentowanej dziś potrawy był dla mnie przepis z gry symulacyjnej Harvest Moon (występuje we wszystkich licznych częściach tej gry, więc chyba musi być dla Japończyków daniem podstawowym). W angielskim tłumaczeniu przepis wyglądał tak: Picled turnip - turnip + vinegar (If you want, you can add also sugar, salt and soy sos) - czy coś takiego ;D
Efekt bardzo ciekawy: przede wszystkim rzodkiew ani trochę nie straciła jędrności, jest chrupiąca. Kolor zmienił się na beżowy. Kupne oshinko (marynowane rzodkwie japońskie) mają kolor żółty, może producenci dodają kurkumy?). Z wyglądu przypomina to, co widać na zdjęciach w Internecie. Smak kwaśny (trochę mało słona mi wyszła), zapach... okropny ;) Niestety jako warzywo zawierające dużo siarki (to zdrowo!!!), przetworzona rzodkiew ma zapach kapuściano zgniły i należy przyjąć to do wiadomości.
Sądzę, że nie należy dodawać dużo octu do marynaty, a dodatki japońskie, jak kombu czy sake mogłyby moją rzodkiewkę bardziej uprawdopodobnić jako daikon czy tam oshinko :) Poza tym te japońskie pikle marynuje się znacznie krócej, czasem nawet tylko kilka godzin. Natomiast moja rzodkiew wytrzymuje w tym stanie bardzo długo i zupełnie nie zmienia konsystencji; staje się tylko coraz kwaśniejsza, a nieciekawy zapach zanika (albo ja się przyzwyczajam ;D ).
Toteż wszystkich, nie mających pod ręką sklepu z orientalną żywnością, albo kupy pieniędzy do zmarnowania (pierońsko drogo jest w tych sklepach), zachęcam do tanich i ciekawych eksperymentów z kuchnią Wschodu!
Bardzo proszę też o komentarze wszystkich, którzy mają osobiste doświadczenia ze smakiem oryginalnej potrawy i w ogóle kuchnią japońską.
Bardzo proszę też o komentarze wszystkich, którzy mają osobiste doświadczenia ze smakiem oryginalnej potrawy i w ogóle kuchnią japońską.
Hej Muskat!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że zajrzałaś na mój blog bo dzięki temu i ja trafiłem na Twój. A to co piszesz jest bardzo ciekawe. Od dziś będę stałym czytelnikiem.
Serdecznie pozdrawiam!
Dzięki, ale milusio!
OdpowiedzUsuńPowiedz mi jeszcze, jak dodać Twój blog do obserwowanych, bo nie masz tam takiego przycisku i inaczej nie umiem :(
Ekhm... "Muscat" jeśli łaska, proszę ;)
Dziękuję za wizytę, zajrzałam więc do Ciebie i widzę ciekawe rzeczy i to nir tylko kulinarne...będę wpadała jesli pozwolisz, pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuńAleż zapraszam, zapraszam serdecznie!
OdpowiedzUsuńCzegoś takiego to jeszcze nie widziałam, żeby inspirację czerpać z gry komputerowej, przyznaję, jestem pod wrażeniem. Z kuchnią japońską miałam do czynienia wyłącznie w wersji dla Polaków, z sushi raz i zupełnie nie wiem, czym tu się zachwycać (chyba trzeba się przyzwyczaić i tyle) i raz zrobiłam sobie japoński obiad (zwijany omlet – to było ok, do powtórzenia) i właśnie jakieś marynaty, takie jak te, o których piszesz, chyba półgodzinne. Hmm, muszę przyznać, że jak na marynaty to było niezłe, z tym, że ja za marynatami po prostu nie przesadzam, więc był to eksperyment od początku skazany na porażkę.
OdpowiedzUsuńWitam w moim kąciku!
OdpowiedzUsuń;) jeśli lubisz ryż, to LUBISZ japońską kuchnię ;D
Reszta jest opcjonalna. Np. jeszcze nie próbowałam osławionej surowej ryby - zawsze ją marynuję, choćby w soku z cytryny. No, chyba, że solony śledź liczy się jako surowy ;D Zresztą nie kupuję drogich ryb.
A inspiracją może być dosłownie wszystko...