wtorek, 16 lutego 2010

Kuchnia japońska dla Polaków - odcinek 6


Będzie to kolejny odcinek z cyklu "nie dajmy się zwariować modzie (także kulinarnej)". Nie wiem, jak smakuje japońska rzodkiew - daikon. Ale obserwując na filmach jej kształt, kolor, strukturę i konsystencję przy krojeniu, dochodzę do wniosku, ze naprawdę niewiele się różni od sprzedawanych u nas powszechnie "sopli lodu". Pojęcia nie mam o japońskich piklach i marynatach. A jedyną wskazówką do wykonania prezentowanej dziś potrawy był dla mnie przepis z gry symulacyjnej Harvest Moon (występuje we wszystkich licznych częściach tej gry, więc chyba musi być dla Japończyków daniem podstawowym). W angielskim tłumaczeniu przepis wyglądał tak: Picled turnip - turnip + vinegar (If you want, you can add also sugar, salt and soy sos) - czy coś takiego ;D
Nie nazywałabym się Muscat Kłopotliwa, gdybym pewnego razu nie spróbowała. Potraktowałam poczciwe warzywo zalewą, podobną jak do ogórków, tylko bez przypraw, ponieważ wiem, że Japonki ich nie używają. Zalewa zawierała wyłącznie wodę, ocet, sól i cukier. Nie pamiętam już proporcji niestety, ale każdy może sobie poeksperymentować. Zalałam surowy korzonek wrzącą zalewą i zakręciłam słoik na kilka tygodni stania w szafce.
Efekt bardzo ciekawy: przede wszystkim rzodkiew ani trochę nie straciła jędrności, jest chrupiąca. Kolor zmienił się na beżowy. Kupne oshinko (marynowane rzodkwie japońskie) mają kolor żółty, może producenci dodają kurkumy?). Z wyglądu przypomina to, co widać na zdjęciach w Internecie. Smak kwaśny (trochę mało słona mi wyszła), zapach... okropny ;) Niestety jako warzywo zawierające dużo siarki (to zdrowo!!!), przetworzona rzodkiew ma zapach kapuściano zgniły i należy przyjąć to do wiadomości.

Co do podobieństwa smaku do oryginału, to mówiła mi siostra, która kiedyś kupiła taki woreczkowany daikon że smakuje podobnie. Jeśli chodzi o zastosowanie, to jadłyśmy ją w sushi, dodawałam też jako sałatkę zarówno do orientalnych jak i polskich obiadów i na kanapki.
Sądzę, że nie należy dodawać dużo octu do marynaty, a dodatki japońskie, jak kombu czy sake mogłyby moją rzodkiewkę bardziej uprawdopodobnić jako daikon czy tam oshinko :) Poza tym te japońskie pikle marynuje się znacznie krócej, czasem nawet tylko kilka godzin. Natomiast moja rzodkiew wytrzymuje w tym stanie bardzo długo i zupełnie nie zmienia konsystencji; staje się tylko coraz kwaśniejsza, a nieciekawy zapach zanika (albo ja się przyzwyczajam ;D ).
Toteż wszystkich, nie mających pod ręką sklepu z orientalną żywnością, albo kupy pieniędzy do zmarnowania (pierońsko drogo jest w tych sklepach), zachęcam do tanich i ciekawych eksperymentów z kuchnią Wschodu!
Bardzo proszę też o komentarze wszystkich, którzy mają osobiste doświadczenia ze smakiem oryginalnej potrawy i w ogóle kuchnią japońską.

6 komentarzy:

  1. Hej Muskat!
    Bardzo się cieszę, że zajrzałaś na mój blog bo dzięki temu i ja trafiłem na Twój. A to co piszesz jest bardzo ciekawe. Od dziś będę stałym czytelnikiem.
    Serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, ale milusio!
    Powiedz mi jeszcze, jak dodać Twój blog do obserwowanych, bo nie masz tam takiego przycisku i inaczej nie umiem :(

    Ekhm... "Muscat" jeśli łaska, proszę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za wizytę, zajrzałam więc do Ciebie i widzę ciekawe rzeczy i to nir tylko kulinarne...będę wpadała jesli pozwolisz, pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ zapraszam, zapraszam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Czegoś takiego to jeszcze nie widziałam, żeby inspirację czerpać z gry komputerowej, przyznaję, jestem pod wrażeniem. Z kuchnią japońską miałam do czynienia wyłącznie w wersji dla Polaków, z sushi raz i zupełnie nie wiem, czym tu się zachwycać (chyba trzeba się przyzwyczaić i tyle) i raz zrobiłam sobie japoński obiad (zwijany omlet – to było ok, do powtórzenia) i właśnie jakieś marynaty, takie jak te, o których piszesz, chyba półgodzinne. Hmm, muszę przyznać, że jak na marynaty to było niezłe, z tym, że ja za marynatami po prostu nie przesadzam, więc był to eksperyment od początku skazany na porażkę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam w moim kąciku!
    ;) jeśli lubisz ryż, to LUBISZ japońską kuchnię ;D
    Reszta jest opcjonalna. Np. jeszcze nie próbowałam osławionej surowej ryby - zawsze ją marynuję, choćby w soku z cytryny. No, chyba, że solony śledź liczy się jako surowy ;D Zresztą nie kupuję drogich ryb.
    A inspiracją może być dosłownie wszystko...

    OdpowiedzUsuń