Banał to, że w podróży człowiek pokosztować może innego, niż zwykle jadła i wiele się nauczyć. Toteż niniejszym nie rozwodzę się nad tym, tylko przedstawiam gastronomiczną relację z czeskiego konwentu miłośników fantastyki - KoprCon 2009.
Po przyjeździe do Koprziwnic na Morawach i zarejestrowaniu się na konwencie, każde z nas otrzymało, wraz z programem, identyfikatorem i plakietką, paczuszkę dziwnych zwiniętych ciasteczek o korzennym zapachu. Były to "piernikowe uszy" wypiekane przez miejscowych cukierników na pamiątkę wydarzenia z 1241 roku, kiedy to dzikie hordy tatarskie gnębiły tamtejszy lud. Legenda mówi, że pewnego razu kilku dzielnych chrześcijan, podkradłszy się nocą, przekopało groblę na wielkim stawie, w pobliżu którego obozowali Tatarzy i tym sposobem utopili cały tabor. Znaleziono tam makabryczne trofeum: worki zasolonych ludzkich uszu - świadectwo okrucieństwa najeźdźców. Dobrze, że zjedliśmy ciasteczka zanim przeczytaliśmy ich historię dumnie wydrukowaną na opakowaniu :)
Oczywiście od samego przyjazdu delektowaliśmy się głównie przepysznie cierpkim czeskim piwem, które obficie lano na terenie szkoły, gdzie odbywała się impreza. Sprzedawano tam też mocniejsze alkohole, jak to w barze, na kieliszki i nikt nie robił problemu z tego, że to budynek użyteczności publicznej, że przebywają tam także nieletni - co kraj, to obyczaj, jak widać. Korzystaliśmy też ze zorganizowanej w jednej z klas herbaciarni; za każdym razem do napoju dostawaliśmy domowego herbatnika w kształcie świnki ponoć inspirowanego świńską grypą.
Drugiego dnia skończyła się zabrana z domu wałówka i zaczęliśmy korzystać ze wspaniałych kanapek z panierowanymi piersiami kurczaka lub schaboszczakiem oferowanych w piwnym barku. W porze obiadowej, kiedy w programie konwentu była godzinna przerwa na to zbożne zajęcie, ucztowaliśmy w azjatyckim bistro "Sajgon" - tu do jedzenia również serwowano kurze lub wieprzowe mięso w aranżacji azjatyckiej lub czeskiej oraz kultowy smażony ser. Jak widać gospodarze - wietnamska rodzina, asymilowali się od kuchni. Ale najważniejsze było, że zacny ten przybytek jako jedyny w okolicy oferował przepyszne Starobrno - piwo o niezapomnianym smaku, którego nie mogliśmy znaleźć w sklepach.
Po przyjeździe do Koprziwnic na Morawach i zarejestrowaniu się na konwencie, każde z nas otrzymało, wraz z programem, identyfikatorem i plakietką, paczuszkę dziwnych zwiniętych ciasteczek o korzennym zapachu. Były to "piernikowe uszy" wypiekane przez miejscowych cukierników na pamiątkę wydarzenia z 1241 roku, kiedy to dzikie hordy tatarskie gnębiły tamtejszy lud. Legenda mówi, że pewnego razu kilku dzielnych chrześcijan, podkradłszy się nocą, przekopało groblę na wielkim stawie, w pobliżu którego obozowali Tatarzy i tym sposobem utopili cały tabor. Znaleziono tam makabryczne trofeum: worki zasolonych ludzkich uszu - świadectwo okrucieństwa najeźdźców. Dobrze, że zjedliśmy ciasteczka zanim przeczytaliśmy ich historię dumnie wydrukowaną na opakowaniu :)
Oczywiście od samego przyjazdu delektowaliśmy się głównie przepysznie cierpkim czeskim piwem, które obficie lano na terenie szkoły, gdzie odbywała się impreza. Sprzedawano tam też mocniejsze alkohole, jak to w barze, na kieliszki i nikt nie robił problemu z tego, że to budynek użyteczności publicznej, że przebywają tam także nieletni - co kraj, to obyczaj, jak widać. Korzystaliśmy też ze zorganizowanej w jednej z klas herbaciarni; za każdym razem do napoju dostawaliśmy domowego herbatnika w kształcie świnki ponoć inspirowanego świńską grypą.
Drugiego dnia skończyła się zabrana z domu wałówka i zaczęliśmy korzystać ze wspaniałych kanapek z panierowanymi piersiami kurczaka lub schaboszczakiem oferowanych w piwnym barku. W porze obiadowej, kiedy w programie konwentu była godzinna przerwa na to zbożne zajęcie, ucztowaliśmy w azjatyckim bistro "Sajgon" - tu do jedzenia również serwowano kurze lub wieprzowe mięso w aranżacji azjatyckiej lub czeskiej oraz kultowy smażony ser. Jak widać gospodarze - wietnamska rodzina, asymilowali się od kuchni. Ale najważniejsze było, że zacny ten przybytek jako jedyny w okolicy oferował przepyszne Starobrno - piwo o niezapomnianym smaku, którego nie mogliśmy znaleźć w sklepach.
Najciekawszym gastronomicznym wydarzeniem dla mnie było spożycie kawałka tortu w kształcie robota R2D2, bohatera sagi Star Wars. To ekstraordynaryjne ciasto było zbiorową nagrodą za wykonanie kukiełek postaci z Gwiezdnych Wojen; ja zrobiłam Amidalę w królewskich szatach.
Wnętrze małego robota, złożone z wielu warstw ciasta i kremu, smakowało dość dobrze, ale marcepanowe pokrycie - paskudnie.
Jeśli ktoś jest zainteresowany całą fotorelacją, włącznie ze scenami "demontażu" robota to zapraszam do albumu: KoprCon 2009 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz