Wyrób win domowych to całkiem nowe dla mnie hobby, zaczęłam dopiero w zeszłym roku produkując kwaśne i mętne wino wiśniowe - pierwsze koty za płoty.
W tym roku uparłam się na porzeczkowe. Hojna teściowa obdarowała mnie wiadrem czerwonej porzeczki pod warunkiem obrania jej z krzaka - toteż trzy ludzkie zrywarki przystąpiły do targania, a następnie do ugniatania i wyciskania pachnącego soku. Nie dodawałam żadnej wody, tylko tę odrobinę w której rozpuściłam 1/2 kg cukru. Drożdże do win białych (koniecznie!) dolałam następnego dnia i pięciolitrowy baniaczek postał sobie ok. miesiąca ochoczo fermentując na słońcu. W sierpniu winko się zlało znad mętnego osadu i wlało z powrotem do umytego baniaczka, dodając jeszcze szklankę cukrowego syropu. Potem stało już w cieniu, a po sześciu tygodniach otrzymało jako opakowanie butelki po francuskim winie regionalnym, które żłopaliśmy na wakacjach.
Jest słodkie i jednocześnie kwaskowe, niezbyt mocne, o wyjątkowo wyraźnym smaku czerwonej porzeczki, niezmienionym nadmiarem alkoholu; przypomina świeży osłodzony sok pity w lipcowym upale.
Teraz dopiero doczekało się swojej sesji zdjęciowej i niestety chyba nie udało mi się udokumentować wyjątkowego koloru i klarowności tego wina.
Niedawno zlewałam też, zrobione dużo później winko hmm... jakby je nazwać? "z czerwonych owoców ogrodowych", czyli mieszanki wiśni, malin, jeżyn, aronii i nie wiem, czego jeszcze, bo był to również dar od teściów w postaci wiadra zgyrowanej (sfermentowanej) pulpy, którą wystarczyło odcedzić otrzymując kolejny baniaczek ciemnego, fascynująco pachnącego owocami i śmierdzącego już alkoholem płynu. To, po dodaniu drożdży miodowych i szklanki rozpuszczonego cukru, bulgotało sobie aż do listopada, z początku raźno, potem już dużo wolniej, bo spadła temperatura. Odstało się tak dobrze, że od razu trafiło do butelek i - w dużej części - do naszych gardeł :) To jest mocniejsze, chociaż nie wiem, czy ma to duże znaczenie; w produkcji alkoholu chyba nie ma sensu konkurować z przemysłem spirytusowym. Piękny kolor przypomina czerwone wina gronowe, klarowność pozostawia nieco do życzenia. Ale smak! Smak jest przedziwny: wytrawne ze zmiennymi nutkami każdego z użytych owoców - raz czuć goryczkę aronii, to znów aromat malin, kwaśne wiśnie, w kolejnym łyku dominuje smak jeżyn... Osłodziłam je nieco syropami z malin i czarnej porzeczki (kilka łyżek na dno butelki), żeby podkreślić tę właściwość, ale i bez tego jest dobre. I co więcej - można się nim wstawić bez żadnych przykrych konsekwencji dnia następnego ;) wypróbowałam!
W tym roku uparłam się na porzeczkowe. Hojna teściowa obdarowała mnie wiadrem czerwonej porzeczki pod warunkiem obrania jej z krzaka - toteż trzy ludzkie zrywarki przystąpiły do targania, a następnie do ugniatania i wyciskania pachnącego soku. Nie dodawałam żadnej wody, tylko tę odrobinę w której rozpuściłam 1/2 kg cukru. Drożdże do win białych (koniecznie!) dolałam następnego dnia i pięciolitrowy baniaczek postał sobie ok. miesiąca ochoczo fermentując na słońcu. W sierpniu winko się zlało znad mętnego osadu i wlało z powrotem do umytego baniaczka, dodając jeszcze szklankę cukrowego syropu. Potem stało już w cieniu, a po sześciu tygodniach otrzymało jako opakowanie butelki po francuskim winie regionalnym, które żłopaliśmy na wakacjach.
Jest słodkie i jednocześnie kwaskowe, niezbyt mocne, o wyjątkowo wyraźnym smaku czerwonej porzeczki, niezmienionym nadmiarem alkoholu; przypomina świeży osłodzony sok pity w lipcowym upale.
Teraz dopiero doczekało się swojej sesji zdjęciowej i niestety chyba nie udało mi się udokumentować wyjątkowego koloru i klarowności tego wina.
Niedawno zlewałam też, zrobione dużo później winko hmm... jakby je nazwać? "z czerwonych owoców ogrodowych", czyli mieszanki wiśni, malin, jeżyn, aronii i nie wiem, czego jeszcze, bo był to również dar od teściów w postaci wiadra zgyrowanej (sfermentowanej) pulpy, którą wystarczyło odcedzić otrzymując kolejny baniaczek ciemnego, fascynująco pachnącego owocami i śmierdzącego już alkoholem płynu. To, po dodaniu drożdży miodowych i szklanki rozpuszczonego cukru, bulgotało sobie aż do listopada, z początku raźno, potem już dużo wolniej, bo spadła temperatura. Odstało się tak dobrze, że od razu trafiło do butelek i - w dużej części - do naszych gardeł :) To jest mocniejsze, chociaż nie wiem, czy ma to duże znaczenie; w produkcji alkoholu chyba nie ma sensu konkurować z przemysłem spirytusowym. Piękny kolor przypomina czerwone wina gronowe, klarowność pozostawia nieco do życzenia. Ale smak! Smak jest przedziwny: wytrawne ze zmiennymi nutkami każdego z użytych owoców - raz czuć goryczkę aronii, to znów aromat malin, kwaśne wiśnie, w kolejnym łyku dominuje smak jeżyn... Osłodziłam je nieco syropami z malin i czarnej porzeczki (kilka łyżek na dno butelki), żeby podkreślić tę właściwość, ale i bez tego jest dobre. I co więcej - można się nim wstawić bez żadnych przykrych konsekwencji dnia następnego ;) wypróbowałam!
Oj wina domowe, pycha... Mój ojciec robi je wspaniałe, ostatnio z głogu wyszedł musujący "szampan" o wspaniałym aromacie i smaku, który trudno opisać. Obawiam się, że nie odziedziczyłam po ni tego talentu, dla mnie to czarna magia i alchemia;)
OdpowiedzUsuń