Od trzech dni siedzimy wśród spakowanych pudeł, toreb i plecaków. Rowery, wyniesione z zagrożonej piwnicy, stoją w mieszkaniu. W pewnym momencie pralka i kuchenka były już odmontowane, gotowe do wyniesienia na wyższe piętra kamienicy. Komputer też. Z lodówki zdjęłam wszystkie magnesy przytwierdzające ważne notatki; dziwnie wygląda taka goła. Książki położyliśmy na najwyższych półkach pod samym sufitem mając nadzieję, że woda tam nie dojdzie (chociaż w 1997 doszła). Ciągle jeszcze nie jestem pewna, czy teraz już można się rozpakować. Ale ileż tego można będzie wynieść w razie czego?
W końcu tak się przyzwyczailiśmy do stanu... hm... pewnego napięcia ;) że zaczęliśmy normalnie, twardo spać w nocy, a ja nie tylko przygotowałam w miarę normalny obiad, ale nawet zrobiłam kilka zdjęć. Wczorajsze byłyby ciekawsze, bo jedliśmy nasze jajka i brokuły z ziemniakami obok stołu, na którym przygotowane do wyniesienia stały spakowane torby i airsoftowa replika pistoletu maszynowego, ale dzisiaj zarządziłam obiadowy powrót do normalności. Wprawdzie to tylko ryba w tajskim sosie ze słoiczka (podobnie jak wczorajsze brokuły poddała się akcji "opróżnianie zamrażalnika w razie gdyby wyłączyli prąd i wszystko się rozmroziło") ryż i zupa misio podrasowana kostką tajskiego odpowiednika Knorra* (dziękuję, siostro!) ale przywróciły nam odrobinę stołowej godności :)
- pełna garść drobniutko poszatkowanej białej kapusty
- ok. 2/3 litra wody
- 1 ziemniak pokrojony w półplasterki
- 1 kostka bulionu o smaku grzybów shitake (sproszkowany bulion rybny, przeznaczony do tej zupy, został bowiem spakowany do ewakuacji wraz z innymi cennymi ingrediencjami)
- 3 suszone grzyby shitake
- 2 łyżki jasnej pasty miso (miałam jej koreański odpowiednik, bardzo smaczny)
- trochę pokruszonych nori
- odrobinę pociętej zielonej cebulki
- trochę soku z utartego korzenia imbiru (dodatek wskazany zimą i podczas tak zimnych, mokrych dni jak obecnie)
Kiedy kapucha miękka, dodajemy ziemniaka, grzyby i kosteczkę bulionową, a po chwili, kiedy i ziemniak zmięknie, miso rozrobione odrobiną zupy w filiżance. Od tej chwili zupę tylko grzejemy kilka minut nie dopuszczając do silnego wrzenia - miso musi się dobrze połączyć z resztą składników lecz nie powinno stracić swoich właściwości żywności fermentowanej. Dodajemy zieleninę i sok imbirowy (niekoniecznie).
Zupa misio (celowo zniekształcam pisownię, żeby podkreślić prawidłową wymowę, czynię tak za Bruczkowskim) jest łatwa i szybka w przygotowaniu. Jestem pewna, iż Japończycy robią ją nawet w czasie trzęsień ziemi - toteż naturalne wydało mi się ugotować ją pod groźbą powodzi :D
*Identyczny wygląd kostki i kolorystyka loga, tylko nazwa wydrukowana dziwnym pismem, najprawdopodobniej tajskim.
Muscat, trzymaj się!
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, że będzie dobrze!
Thx! Będzie dobrze... nawet niebo jakieś jaśniejsze i ptaszki świergolą. Pójdę zobaczyć za wał, czy woda dalej stoi czy może już opada.
OdpowiedzUsuńOjej, to musi być straszne... trzymam kciuki, by wszystko zakończyło się dobrze. Dużo siły życzę!
OdpowiedzUsuń