niedziela, 20 grudnia 2009

Tradycja i zdrowie we wspomnieniu z wakacji

espadon
...czyli STEK Z ESPADONA
Widzę, że moja rybka spodobała się. Tak bardzo mnie to cieszy, że zaraz zaprezentuję drugą, ale zjedzoną prawie pół roku temu ;)
Jak u nas trudno o świeże ryby, wiadomo! Będąc z mężem i siostrą w "ciepłym kraju" uparłam się spróbować ryby z tamtejszego targu. Długo chodzimy, wybieramy, aż w końcu w kuchni lądują trzy wspaniałe "steki" z czegoś, co chyba po polsku nazywa się ryba-miecz, a po ichniemu - espadon. Jeśli kiedykolwiek natkniecie się w sklepie na ten boski pokarm, kupcie go natychmiast!
Myślę, jak tu nie spaprać tego wielkiego kęsa białka i w końcu podejmuję męską decyzję: nie psuć żadną panierką, marynatą, przyprawami, przekonać się najpierw, jak to smakuje samo z siebie! A jesli okaże się mdłe? I na to jest sposób: kręcę masełko czosnkowe, ziołowy sosik na bazie creme fraiche (O radosny kraju, masłem i prawdziwą śmietaną płynący!), przygotowuję świeże cytryny, sos sojowy i sól, żeby w razie czego, już na talerzu "upgradować" potrawę.
A espadon? Na czystą patelnię (z nieprzywierającą powłoką) i po kilka minut ostrego smażenia z każdej strony; pod koniec nieco masła, żeby się lekko rybka zrumieniła. Steki były tak wielkie, że każdy smażyłam osobno :D
Podane ze smażonymi ziemniakami straciły nieco walory zdrowotne, ale smak był niezapomniany. Vive la France!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz