wtorek, 8 grudnia 2009

Świński zadek


Po tych słodkościach i powodzi warzyw czas wreszcie na coś konkretnego, a cóż może być bardziej konkretne niż kawał wieprzowiny? Bierzemy ten oto dorodny mięsień pośladkowy sympatycznego zwierzątka, które towarzyszy Polakowi od zarania dziejów... Aha, nie bierzemy go tak po prostu, z supa maka, tylko z małego sklepu, gdzie towar pochodzi wprost od producenta - rzeźnika i masarza. Prosimy tam grzecznie o sprowadzenie dla nas kawałka szynki bądź karczku wieprzowego w stanie surowym, zapeklowanym ale nie uwędzonym. Sklepikarz nie będzie miał tego pod ręką, jednak za kilka dni może nam sprowadzić, bowiem dla masarzy jest to tylko półprodukt do robienia wędlin - szynek lub baleronów.
Moja pieczeń jest z szynki. Przyrządzenie jej to najprostsza rzecz pod słońcem i w ogóle nie wymaga żadnej pracy ani umiejętności. Płuczemy tylko dokładnie mięso z zalewy, w której było moczone (można nawet na godzinę namoczyć, żeby usunąć część soli), kładziemy na blaszkę, wlewamy kilka łyżek wody i wsuwamy do piekarnika nagrzanego na 200 - 220 stopni. Na jak długo? To jedyne, mogące Was nurtować pytanie. Śpieszę wyjaśnić: ogólna zasada jest taka, że pieczeń piecze się 1 godzinę na każdy kilogram mięsa. Mój półtorakilogramowy zadek - tj. nie mój ;) tylko zadek świński - przebywał w piekarniku 1,5 godziny. Gdyby przez ten czas powierzchnia mięsa rumieniła się za bardzo, to można zmniejszyć temperaturę do 190 stopni albo przykryć górę pieczeni kawałkiem folii aluminiowej.
Pieczeń tej wielkości dla trzyosobowej rodziny starcza na 3 obiady, bądź 2 sute obiady i jeszcze kilkanaście kanapek. No, chyba że odwiedzą nas wyjątkowo żarłoczni goście! ;)
Na moich zdjęciach świński zad prezentuje się w całej swej nagiej okazałości, ale należałoby go podawać z różnymi sosami dla skontrastowania słonego smaku szynki. Najprostsze to chrzan i musztarda, dobrze wchodzi też z harissą, pasują wszystkie sosy o smaku słodkim, kwaśnym i ostrym. Można zrobić angielski sos miętowy, tradycyjny polski chrzanowy, francuski musztardowy, śląskie moczki z suszonych owoców, albo indyjskie czatneje nadają się również. Najprościej będzie obłożyć pieczeń sporą ilością kwaśnych marynat (na zdj. marynowana dynia z papryką własnej roboty i ogórek z supamaka).
Resztki tej pieczeni na zimno, krojone na cienkie plastry, są wspaniałym obłożeniem do kanapek; na to tylko odrobina chrzanu lub kiszony ogórek i... wegetarianin idzie do piekła :D

Przepis bierze udział w akcji:

4 komentarze:

  1. jastem zdesydowanie za domowymi wędlinami. Ja czasem kupuję surową szynkę i pekluję sama w słonej wodzie 48 godzin. W domu wszyscy się nia zajadają :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale to nie jest wędlina.
    Jak peklujesz, to jesteś w jeszcze lepszej sytuacji - po prostu upiecz, a Rodzina Cię ozłoci :) Możesz też regulować zawartość soli w mięsie. Ja niestety nie mam na to większego wpływu; jeśli dostanę bardzo zasolone mięso, to pieczeń trzeba suto popijać, ale i tak jest dobra.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tylko do peklowania to jeszcze trzeba saletrę i coś tam jeszcze, prawda? Nie chodzi o samo solenie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta szynka tak się pięknie uśmiecha do mnie.

    OdpowiedzUsuń